Igre na sreću: Krenuo na hemioterapiju i kupio srećku vrednu 200.000 dolara 29 oktobar 2019 Mesec borbe protiv raka dojke: Spasla je grudi hiljadama žena, ali verovatno nikad niste čuli za nju
90% palaczy to chorzy na raka płuc. Ale co roku notuje się 21000 zachorowań i 23000 zgonów na raka płuc w Polsce. Jakie jest prawdopodobieństwo, że będąc 30-letnim mężczyzną w całym swoim życiu zachorujemy lub umrzemy na raka płuc? Zakładamy, że liczba ludności (37394000) w Polsce jest stała i liczba zachorowań oraz zgonów też będzie stała. Zaś średnio mężczyzna żyje w Polsce 74,2 lat. Na początek zastosowałem twierdzenie Bayesa i policzyłem jakie jest prawdopodobieństwo, że w pojedynczym roku palący mężczyzna zachoruje na raka płuc. Nie jestem tego w stanie jednak zapisać, bo znowu coś jest nie tak z latexem na forum (za długi wzór, czy co?). W każdym razie do wzoru wstawiłem: - w liczniku procent chorych i zgonów w populacji w każdym roku, czyli \(\displaystyle{ \frac{43000}{37394000}=0,00114991709}\) i pomnożyłem to razy prawdopodobieństwo bycia palaczem, jeśli jest się chorym na raka płuc, czyli \(\displaystyle{ 0,9}\), - w mianowniku to co w liczniku plus \(\displaystyle{ (1-0,00114991709) \cdot (1-0,9)}\). Wyszło mi, że prawdopodobieństwo zachorowania na raka w pojedynczym roku, jeśli jesteśmy palaczem wynosi \(\displaystyle{ 1,0491 \% }\). Czy na tym etapie to jest właściwy wynik i dobrze rozumuję oraz dobrze zastosowałem twierdzenie Bayesa? Ale to nie wszystko. Policzyliśmy jak na razie tylko prawdopodobieństwo zachorowania w pojedynczym roku. Trzeba jednak jeszcze uwzględnić, że mając 30 lat przeżyjemy jeszcze 44,2 lat. I tu mam wątpliwości jak to policzyć. Można skorzystać ze schematu Bernoulliego i określić tyle prób ile jest lat, a za prawdopodobieństwo sukcesu uznać zaś wyliczone \(\displaystyle{ 1,0491 \% }\). I policzyć prawdopodobieństwo dokładnie jednego sukcesu. Tylko tu mam wątpliwości. Czy nie powinniśmy tu policzyć raczej prawdopodobieństwa dla co najmniej jednego sukcesu? A nie dla dokładnie jednego sukcesu? Tylko, że sukcesów oczywiście nie może być więcej niż jeden, bo jak raz zachorujemy albo umrzemy, to jest to koniec. Nie chcę brać pod uwagę przypadków, że po zachorowaniu zachorujemy jeszcze raz, czy niczego podobnego. Nie wiem jak to rozumieć i jak to rozwiązać. Wydaje mi się, że właściwy wynik dotyczy policzenia tego dla przypadku odniesienia co najmniej jednego sukcesu, a nie tylko dokładnie jednego. Tylko nie wiem jak to logicznie uzasadnić. A może już wcześniej popełniłem jakiś błąd? Jak policzyć to zadanie? Po wyliczeniu tego dla sukcesu odniesionego co najmniej jeden raz wyszło mi prawdopodobieństwo \(\displaystyle{ 54,27 \%}\). Dodano po 1 godzinie 2 minutach 24 sekundach: Chyba już wiem jak to logicznie wytłumaczyć. Wystarczy, że zachorujemy przynajmniej jeden raz, aby umrzeć lub mieć tego raka. Oznacza to, że nie powinniśmy liczyć przypadku dokładnie jednego sukcesu, skoro wystarczy, że zdarzenie to nastąpi przynajmniej jeden raz, aby spełnić warunek, który określiliśmy. Czyli wystarczy, że zachorujemy lub umrzemy przynajmniej jeden raz, aby warunek był spełniony. Wówczas kolejne "próby" w kolejnych latach już nie muszą być koniecznie nietrafione, tak jakby wymagał tego przypadek dokładnie jednego sukcesu w schemacie Bernoulliego, bo one wówczas nas już nie interesują. Dlatego trzeba tu policzyć przypadek co najmniej jednego sukcesu w schemacie Bernoulliego. Zatem wygląda na to, że policzyłem to dobrze.
Translations in context of "umieranie na wściekliznę" in Polish-English from Reverso Context: A umieranie na wściekliznę jest najwyraźniej widowiskiem.
Fot: ronstik / Glejak wielopostaciowy jest wyjątkowo agresywnym guzem mózgu, charakteryzuje go wysoka złośliwość, zwykle najwyższego – 4 stopnia. Po jego zdiagnozowaniu rokowania nie napawają optymizmem, ponieważ większość chorych ma małe szanse przeżyć więcej niż 12 miesięcy pomimo podjętego leczenia. Glejak wielopostaciowy tworzy się w komórkach glejowych, które – obok neuronów – stanowią podstawowy składnik tkanki nerwowej i tworzą osłonki mielinowe aksonów, pełnią istotną rolę w odżywianiu komórek nerwowych oraz syntezie ważnych enzymów, używanych do wytwarzania neuroprzekaźników. Chronią też neurony przed potencjalnie szkodliwymi substancjami, które mogłyby przeniknąć do mózgu z krwi. Jednocześnie mają zdolność do podziałów komórkowych, dlatego może wykształcić się w nich nowotwór. Glejak wielopostaciowy, rozwijający się w półkulach mózgu, zazwyczaj w płacie czołowym i skroniowym, to najczęściej występujący nowotwór wewnątrzczaszkowy, zwykle atakujący osoby starsze, częściej mężczyzn niż kobiety. Mimo postępu medycyny rokowania w przypadku jego zdiagnozowania są bardzo pesymistyczne – bez podjęcia leczenia większość chorych umiera w ciągu 3 miesięcy; odpowiednia terapia, czyli operacja chirurgiczna i radioterapia, wydłuża ten czas do roku. Tylko 5% osób z glejakiem wielopostaciowym, oznaczonym najwyższym – 4 stopniem w skali złośliwości nowotworów, ma szansę przeżyć kilka lat, ponieważ guz szybko powraca, rośnie i błyskawicznie prowadzi do upośledzenia kolejnych fragmentów mózgu. Glejak wielopostaciowy – objawy przed śmiercią Choroba rozwija się bardzo szybko. Jej pierwszymi symptomami są częste bóle głowy spowodowane wzmożonym ciśnieniem śródczaszkowym, a także nasilone rano wymioty i nudności, osłabienie organizmu, ciągła senność czy problemy z koncentracją i pamięcią. Z czasem pojawiają się poważniejsze objawy glejaka wielopostaciowego, czyli obrzęk mózgu, niedowład, zaburzenia równowagi, widzenia, słuchu i mowy. Wiele osób dotkniętych nowotworem zmaga się również z napadami padaczkowymi. Przed śmiercią objawy się intensyfikują, u chorego obserwuje się zmiany osobowości, często staje się on otępiały, agresywny albo złośliwy, popada w stany lękowe i depresję, może wykazywać też zwiększony popęd seksualny. Osoby z zaawansowanym glejakiem wielopostaciowym dopada niekiedy afazja – całkowita utrata zdolności mówienia, czytania, pisania czy liczenia. Zaburzenia powoduje uszkodzenie struktur mózgowych odpowiedzialnych za te umiejętności. Zobacz film: Na czym polega immunoterapia? Źródło: 36,6. Glejak wielopostaciowy – rokowania Rokowania w przypadku glejaka wielopostaciowego są gorsze niż w innych rodzajach nowotworów wewnątrzczaszkowych, przede wszystkim z uwagi na jego złośliwość. W czterostopniowej skali Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), ten typ nowotworu ma najwyższy – 4 stopień. Glejak wielopostaciowy bardzo szybko rośnie i rozprzestrzenia się na okoliczne fragmenty mózgu. Naciekający charakter glejaka sprawia, że jest on niezwykle trudny do usunięcia w całości. Dlatego po jego wykryciu rzadko zakłada się całkowite wyleczenie chorego. Czynnikami zwiększającymi ryzyko zachorowania na glejaka wielopostaciowego mogą być: promieniowanie jonizujące (wytwarza je aparatura rentgenowska, kineskopy telewizyjne, akceleratory); izotopy promieniotwórcze (mierniki lub czujniki stosowane w przemyśle, np. gęstościomierze, pojemnościomierze, wagi izotopowe, czujniki dymu); pestycydy i herbicydy; chlorek poliwinylu; przebyte urazy mózgu; zakażenie wirusem HIV; uwarunkowania genetyczne; mutacja w genach NBS1 czy RB1. Leczenie glejaka wielopostaciowego Walka z glejakiem jest trudna przede wszystkim z uwagi na lokalizację nowotworu, który rozrasta się w mózgu. Gdy guz nie jest rozlany na sąsiednie tkanki, można podjąć próbę usunięcia go chirurgicznie. Zwykle stosuje się leczenie skojarzone, czyli operację łączy się z radioterapią. W zależności od stopnia zaawansowania glejaka pacjenta poddaje się także chemioterapii, terapii genowej czy wirusoterapii. Obiecujące efekty przynosi również immunoterapia, która polega na aktywacji układu odpornościowego organizmu mającego naturalne mechanizmy obronne przed nowotworami. Dotychczas ta metoda była dopuszczona przez Komisję Europejską do stosowania w leczeniu zaawansowanego czerniaka i raka płuc, obecnie trwają badania kliniczne, oceniające skuteczność immunoterapii w leczeniu glejaka wielopostaciowego. W ostatnich latach w łagodzeniu dolegliwości związanych z glejakiem wielopostaciowym pozytywne wyniki przynosi również aplikowanie chorym THC – delta-9-tetrahydrocannabinolu, związku zawartego w tzw. medycznej marihuanie. Niektóre eksperymenty naukowe wykazały, że obniża on ryzyko ataków padaczkowych, zmniejsza bóle głowy, zaburzenia mowy i objawy porażenia, obniża ciśnienie śródczaszkowe, a także poprawia sprawność motoryczną. Jednak nie ulega wątpliwości, że wpływ THC na organizm osób chorujących na glejaka wielopostaciowego wymaga jeszcze dalszych badań. Zobacz film: Gen BRCA a nowotwory. Źródło: 36,6
237 subscribers in the InfoSwiat community. Info Świat przedstawia informacje o Polsce, świecie, nauce i technice, z wyjątkiem polskiej polityki.
Witam. Mama zmarła na raka płuc z przerzutami. Byłam przy Jej śmierci. Lekarze, pielęgniarka wiedzieli, że mama umiera. Nikt nic nie zrobił,jak przestała oddychac nawet Jej nie reanimowano...dlaczego? dodam,że po 2 zastrzyku z morfiny Mama umarła, czy mógł Jej zaszkodzić?zatrzymał się mocz, z buzi zaczęła wychodzić dziwna wydzielina i oddech słabł. Czy popełniono błąd? KOBIETA, 31 LAT ponad rok temu Leczenie raka prostaty Witam, nie znam dokładnie przypadku Pani matki, jednak w przypadku zaawansowanej choroby nowotworowej z obecnymi przerzutami często nie podejmuje się akcji reanimacyjnej ze względu na ciężki stan i brak rokowań odnośnie poprawy stanu zdrowia. Stosowanie terapii uporczywej w takiej sytuacji jest nieetyczne. Jedną z głównych dolegliwości towarzyszących chorobom nowotworowym jest ból, stąd podanie morfiny jest w tej sytuacji prawidłowym postępowaniem, mającym na celu przede wszystkim zmniejszenie cierpienia spowodowanego bólem wynikającym z nieuleczalnej choroby. 0 Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych znajdziesz do nich odnośniki: Śmierć w skutek raka płuc z przerzutami – odpowiada Lek. Magdalena Pikul Co mogło być przyczyną śmierci mojej mamy? – odpowiada Lek. Aleksandra Witkowska Rokowania przy raku płuc z przerzutami do nerki – odpowiada Lek. Rafał Gryszkiewicz Czy rak kości może być dziedziczny? – odpowiada Lek. Aleksandra Witkowska Opis RTG klatki piersiowej i wzmożony rysunek zrębu płuc – odpowiada Lek. Aleksandra Witkowska Rak płuc z przerzutami do mózgu – odpowiada Lek. Ryszard Chalecki Stan chorego na raka płuc z przerzutami – odpowiada MichaĹ Kurek Problem z założeniem wenflonu dla kobiety z rakiem mózgu – odpowiada Dr n. med. Grzegorz Luboiński Problemy z chodzeniem po raku złośliwym płuc – odpowiada Lek. Zbigniew Żurawski Rak płuc i zgrubienie w okolicy pępka – odpowiada Lek. Krzysztof Majdyło artykuły
Moja mama ma przeżuty raka piersi po roku po operacji na opłucną i drugą pierś;-( Wszyscy lekarze z onkologii, kardiologii i każdego innego miejsca położyli krzyżyk i nie chcą juz się nią zajmowac ;-( Mamie zbiera się woda w płucach i
Cześć Sandra, ja znam bardzo podobną sytuację. Przy takiej chorobie dni i samopoczucie sa bardzo ważne. czasem chory czuje się bardzo źle i spędza dzień w łóżku. Ale tu chodzi nie tylko o samopoczucie fizyczne i o ból, ale także i psychiczne, bo wtedy chory jest zrezygnowany, że juz lepiej nie będzie i czeka go tylko lezenie i odliczanie chwil do końca. Kiedy zdarzają się lepsze dni i chory cuzje sie na tyle, ze mozna własnie go zabrac na dwór, na balkon, albo nawet do kuchni, żeby zjadł obiad przy stole - zawsze warto to robic, bo to taka nutka optymizmu i choć wiadomo, że to choroba nieodwracalna, to taki człowiek ma świadomość, że przynajmniej sobie zje tak jak zawsze lubił. Pogoda ma ogromny wpływ, najgorzej jest na jesieni i na wiosnę jak jest przesilenie. Wtedy odzywają się wszystkei bóle, złe samopoczucie - trzeba to przeczekać. Z tego co opisujesz, to wujek jest w naprawde bardzo ciężkim stanie, podziwiam Twoja ciocię, że ma w sobie siłe, aby mu pomagac i że ma mozliwość bycia w domu, bo czasami chorzy nie mogą być w domu, musza być w szpitalach albo hospicjach na wypadek jakby się coś działo, czy nagle leki podac czy coś. Bycie w domu jest lepsze, mniej stresujące. Pamiętaj, że Twój wujek jest nadal mężczyzną i że trzeba dbac o to aby był ogolony, ładnie ubrany, świezy. Trzeba często zmieniać pościel jeśli się spoci, umyć go. Może pomagac pielęgniarka środowiskowa albo wolontariusz z pomocy społecznej. pewnie to moze byc krepujace dla wujka ale troche warto odciążyc ciocię, żeby nie było tak, że opieka nad wujkiem bedzie jej całym zyciem, a jak go zabraknie, to nie bedzie wiedziała co ma ze sobą zrobić, bo tak też bywa. Szkoda, że sa takie sytuacje. Ja zawsze sobie powtarzam, że jesli mam umrzec to nie chciałabym lezec miesiącami schorowana w łóżku i wijąca się z bólu, bo to cierpienie nie tylko dla chorego tylko także dla jego rodziny. Ale los sam decyduje o tym co nas czeka. Może własnie tak ma być, może właśnie taki jest sens naszego zycia, żeby swoje przecierpiec i dostać nagrode? Bardzo Ci współczuję i Twojej cioci równiez, ale pamietaj, ze wujek zyje i nigdy nie wiesz czy nie zdarzy się cud. Kiedyś w szpitalu słyszałam pewną historię. Był facet, który chorował na raka. Miał bardzo złe wyniki, był w hospicjum na ustawianiu leków, plastry z morfiną nie pomagały zaczął nawet dostawac morfine dozylnie. Facet ponoć nie był w ogóle religijny ale przychodziła do niego wolontariuszka, która była i bardzo sie modliła o niego. On wiadomo, z dystansem, że to nic nie da. A ta dziewczyna, że da. I po pół roku, choroba sie zatrzymała, on poczuł sie lepiej, wyszedł ze szpitala, zyje jak normalny człowiek i z wdziecznosci za to ze moze zyc, sam chodzi po hospicjach i szpitalach i pomaga innym, opowiada swoja historie. Ponoc wyniki sa jak były nie zmieniaja sie ani nie polepszaja ani nie pogarszaja ale on sie czuje bardzo dobrze nic go nie boli ani nic. Nie wiem czy to cud - może modlitwa pomogła, zalezy kto w co wierzy, może czysty przypadek, bo przeciez choroba sie moze zatrzymac, w kazdym razie ten facet juz ponoc 2 lata sobie zyje jakby dostał drugie zycie. Dlatego nigdy nie wolno sie poddawac, bo nie wiesz czy akurat Ciebie nie spotka jakieś szczeście, przypadek, dar?
Umieranie je závislé na nás. 9 reakcií 1111 prečítaní Tému 8. novembra 2010, 10:42 založil Arabeska. podobné témy: názov témy. posledná. reakcií
data publikacji: 11:00, data aktualizacji: 17:16 ten tekst przeczytasz w 4 minuty Od 20 proc. do 40 proc. chorych na nowotwory w stanach zaawansowanych umiera nie z powodu samej choroby, lecz z wyniszczenia organizmu, czyli znacznej utraty masy ciała – twierdzi doktorantka Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie Iwona Sajór. Shutterstock Potrzebujesz porady? Umów e-wizytę 459 lekarzy teraz online Wyniszczenie organizmu, czyli tzw. kacheksji, w znacznym stopniu związane jest ze znacznym niedożywieniem, gdy chory traci ponad 10 proc. masy ciała. „Niedożywienie jest jednym z głównych problemów zdrowotnych pacjentów z chorobą nowotworową” – twierdzi dr Iwona Sajór. Specjalistka wkrótce będzie bronić pracy doktorskiej na temat wpływu odżywiania na stan pacjentów z chorobą nowotworową. Podkreśla, że aż połowa z nich wykazuje zaburzenia odżywiania, szczególnie w takich chorobach jak rak trzustki, nowotwory górnego odcinka przewodu pokarmowego oraz okolic głowy i szyi. „Część pacjentów zgłasza się po pomoc do dietetyków, ale robi to zbyt późno, gdy są już w stanie wyniszczenia” – podkreśla dr Iwona Sajór. Dodaje, że kacheksja pogarsza ich rokowania. „U takich pacjentów niektórych terapii na ogół nie można przeprowadzić, a to bezpośrednio już przekłada się na efekty leczenia” - podkreśla dr Sajór. Tymczasem wielu pacjentów jest niedożywionych już w chwili kwalifikowania do leczenia systemowego (z wykorzystaniem chemioterapii). Polskie Towarzystwo Onkologii Klinicznej poświęciło niedożywieniu pacjentów z chorobą nowotworową specjalne wydanie pisma „Onkologia w praktyce klinicznej”. Z przedstawionych w nim danych wynika, że z zależności od poszczególnych schorzeń onkologicznych wyniszczenie organizmu jest bezpośrednią przyczyną zgonów aż 20-40 proc. chorych. Kacheksja występuje niemal u wszystkich chorych z rakiem trzustki, w przypadku nowotworów przewodu pokarmowego i raka płuca – u 60-80 proc. pacjentów. „W wielu nowotworach – między innymi w raku piersi, płuca, okrężnicy, gruczołu krokowego, mięsakach – żywienie jest niekorzystnym czynnikiem rokowniczym zarówno w odniesieniu do czasu przeżycia, jak i do tolerancji leczenia” – stwierdza dr hab. Renata Zaucha z kliniki onkologii i radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Dr Iwona Sajór podkreśla, że wielu chorych chudnie zanim jeszcze zostanie u nich wykryta choroba nowotworowa. A gdy zostanie już ona potwierdzona badaniami diagnostycznymi, co piąty chory wpada w depresję, co jeszcze bardziej pogłębia brak apetytu i pogarsza ogólny stan zdrowia. Do tego dołączają się jeszcze dolegliwości bólowe, występujące podczas połykania lub bezpośrednio po posiłkach. Część pacjentów chudnie, ponieważ nieprawidłowo się odżywia, na dodatek nie ma smaku i apetytu, wykazuje wręcz niechęć do jedzenia. Niektórzy wykazują nawet fizyczną niezdolność do przyjmowania i trawienia pokarmów. Na to nakładają się jeszcze zaburzenia metaboliczne, takie jak nietolerancja glukozy, insulinooporność oraz wzmożona lipoliza (rozkład trójglicerydów na kwasy tłuszczowe i glicerol wykorzystywane jako źródło energii dla tkanek). „Chorzy onkologicznie w porównaniu do ludzi zdrowych o 20-25 proc. mają większe zapotrzebowanie na energię - wyjaśnia dr Sajór. - Pacjenci ci muszą mieć dopływ wszystkich niezbędnych składników odżywczych, takich jak węglowodany, które są głównym źródłem energii, a także aminokwasy, tłuszcze, białka, elektrolity, witaminy i tzw. pierwiastki śladowe”. Przykładowo, chory na nowotwór o masie ciała 70 kg potrzebuje dziennie 2100 kcal, 105 g białka 135 g tłuszczu. „Prawidłowe odżywianie chorego wzmacnia odporność organizmu, przyśpiesza gojenie się ran i zwiększenia tolerancję zastosowanej terapii” – podkreśla Sajór. Dzięki temu pacjent jest bardziej odporny na zakażenia i rzadziej zdarzają się u niego powikłania pooperacyjne. Mniejsze jest również ryzyko zgonu. Specjalistka IŻiŻ dodaje, że odpowiednie dożywienie pacjenta jest również bardziej opłacalne. Krótszy jest bowiem czas pobytu chorego w szpitalu, nawet o tydzień, i mniejsze są koszty jego leczenia. Osobom chorym zaleca się spożywanie produktów wysokoenergetycznych, takich jak tłuste mleko, śmietana, masło, sery, chude mięsa i gotowane jaja oraz miód. Potrawy najlepiej gotować na wodzie lub parze oraz je dusić lub grillować. Należy unikać smażenia, ponieważ tak przygotowane posiłki są zbyt ciężkostrawne. U niektórych chorych jest to jednak niewystarczające, wtedy zaleca się stosowanie żywności dietetycznej dla potrzeb medycznych w postaci doustnych suplementów pokarmowych. A gdy i to nie daje pożądanego efektu, zalecane jest żywienie dojelitowe (poprzez tzw. zgłębnik lub przetokę odżywczą) lub pozajelitowe (za pośrednictwem kaniul założonych do żył centralnych lub obwodowych). Dr hab. Stanisław Kłęk z oddziału chirurgii ogólnej i onkologicznej Szpitala Specjalistycznego w Skawinie twierdzi, że do takiego żywienia kwalifikują się chorzy, którzy w ciągu 3-6 miesięcy stracili 10-15 proc. masy ciała albo gdy ich wskaźnik BMI spadł poniżej 23,5 punktów. U chorych ze wskaźnikiem poniżej 17 punktów leczenie żywieniowe jest już bezwzględnie konieczne. Zbigniew Wojtasiński (PAP) zdrowie choroba nowotworowa rak nowotwór niedożywienie pacjent onkologiczny pacjenci onkologiczni Na co chorował Elvis Presley? Zmarł otyły, wyniszczony przez choroby i nałogi Do kin wchodzi właśnie film "Elvis" opowiadający o życiu "Króla Rock And Rolla". Presley zmarł w wieku 42 lat. Już za życia stał się legendą muzyki. Niestety był... Adrian Dąbek Refundacja, z której pacjenci nie korzystają. Skutkiem jest niedożywienie i wyniszczenie organizmu O tym, jakiej jakości jest jedzenie w szpitalach, wiemy wszyscy. Zwykle jednak pacjenci zaciskają zęby i dożywiają się tym, co przyniesie rodzina i bliscy. Nie... Magda Ważna Przy Narodowym Instytucie Onkologii w Gliwicach pacjenci tkwią w ogromnych korkach Od kiedy rozpoczęła się budowa wielopoziomowego parkingu przy Narodowym Instytucie Onkologii w Gliwicach, wokół szpitala tworzą się ogromne korki. Choć w... Małgorzata Krajewska Leczenie raka to też odpowiednia dieta. Jaka? Żywienie medyczne to uzupełnienie "złotej triady" terapeutycznej w onkologii – chemio-, radioterapii i chirurgii. Włączenie żywienia medycznego u pacjenta... Dr Paweł Kabata Chorzy na nowotwory umierają częściej na COVID-19. Kto w grupie największego ryzyka? Osoby z nowotworami są bardziej narażone na ciężki przebieg COVID-19 i niebezpieczne powikłania. Najnowsze badania informują jednak, że niektóre rodzaje... Marlena Kostyńska Onkologia 2019 – podsumowanie roku Wystąpienie prof. dr hab. n. med. Macieja Krzakowskiego, Centrum Onkologii-Instytut w Warszawie, podczas IX edycji Akademii Onkologii. "Sytuacja jest alarmująca”. Rak płuc to najczęstszy nowotwór w Polsce Ruszyła kolejna odsłona kampanii “Hamuj raka! Daj szansę płucom!” organizowanej przez Polskie Amazonki Ruch Społeczny, Stowarzyszenie Walki z Rakiem Płuca i... Patrycja Nadłonek Pacjenci onkologiczni w Polsce wciąż z niedostatecznym żywieniem medycznym. "Czas dogonić Europę" Na jeden polski ośrodek prowadzący żywienie dojelitowe i pozajelitowe w warunkach domowych przypada 2375 tys. pacjentów. W przypadku Czech liczba ta jest prawie... Medexpress
Raka usunięto mi 24 listopada 2009 roku, w urodziny żony. Wciąż regularnie chodzę na kontrole, mój lekarz jest zachwycony wynikami. Nie wiem, dlaczego zachorowałem. Nie palę, nie mam nadwagi. Odżywiam się zdrowo. Od czasu do czasu piję alkohol – kilka piw podczas meczu, ale nie więcej. Po prostu miałem pecha. David Simpson
Oczekiwanie na odejście osoby śmiertelnie chorej to czas cenny przede wszystkim dla jej bliskich. Łatwiej im się pogodzić z osieroceniem Klara Klinger: Czy rak to najlepszy rodzaj śmierci? Krystyna de Walden-Gałuszko*: Nie. Zobacz film: "#dziejesienazywo: Czy warto wykonywać badania profilaktyczne?" Były redaktor „British Medical Journal” Richard Smith niedawno napisał, że tak. To oczywiście przewrotna teza. Nie można przecież powiedzieć, że taka czy inna choroba gwarantuje dobre odchodzenie. To sprawa indywidualna i zależy od tego, jakie ktoś przyjmuje kryteria. Prowadziłam badanie, w którym pytaliśmy różne osoby, czym jest dla nich dobraśmierć. Odpowiedzi były bardzo różne. Ale grupowały się wokół dwóch formuł. Jedna opisywała dobre umieranie. Pytani mówili, że najlepiej, żeby śmierć była nagła albo we śnie, bez bólu, bez innych dolegliwości, z zachowaniem sprawności fizycznej i niezależności od innych, bez aparatury sztucznie podtrzymującej życie, wśród najbliższych. W tej grupie znajdowały się przede wszystkim osoby młode. Druga formuła też dotyczyła śmierci wśród bliskich i bez aparatury medycznej. Ale tu pojawiały się opowieści o śmierci, która przychodzi po dobrze przeżytym życiu, po zakończeniu spraw doczesnych, po pogodzeniu się z innymi, z Bogiem. A także nacisk na to, co pozostanie po mnie, czy pamięć o mojej osobie i tym, co zrobiłam, będzie dobra. Tak mówiły o śmierci przede wszystkim osoby starsze, choć ta cezura wiekowa nie była aż tak oczywista. Pani widziała wiele śmierci. Pracowała pani w hospicjum, spotykała się z chorymi w ostatnich momentach ich życia. Czy nagła śmierć może być lepsza niż ta spodziewana, do której można się przygotować? Na pewno nagła śmierć jest bardzo dramatyczna dla rodziny. Trudno oceniać, co to znaczy dla osoby, która odeszła. Jej już nie zapytamy. Ale na pewno – choć każda śmierć jest nie w porę – to czasem bywa bardzo nie w porę. Ktoś zostaje wyrwany w trakcie jakiegoś zadania czy zostawia nierozwiązane spory z bliskimi. A niektórym na tym zależy najbardziej: by poukładać relacje, by dokończyć sprawy, które się zostawia. >>> 10 objawów raka, które ludzie najczęściej lekceważą Człowiek potrzebuje czasu, by oswoić się z tym, że umiera? Na pewno wiadomość o tym, że kres jest blisko, powinna być dawkowana. Tak, żeby można się było do tej myśli przyzwyczaić. Jeżeli rokowania są złe, to informacje o tym należy przekazywać stopniowo. Nagłe złe wiadomości są dużo bardziej traumatyczne, bo psychologicznie człowieknie jest w stanie wytworzyć odpowiednich mechanizmów przywracających równowagę. Nasza psychika potrzebuje czasu, by dostosować się do nowej rzeczywistości. Dlatego złe nowiny, kiedy spadają na nas bez przygotowania, znosimy gorzej. Więc nawet jeśli lekarz wie, że nie ma dobrych wiadomości, powinien dawkować tę wiedzę, rozmawiając z pacjentem? Raczej tak. Są oczywiście osoby tak skonstruowane, tak silne, że wolą najgorszą prawdę usłyszeć od razu. Ale tych jest mniej. Na to właśnie zwracał uwagę Smith: w przypadku raka przewidywalność przebieguchoroby daje szansę na dokończenie tych zadań, których nagłe odejście zamknąć nie pozwala. Czy spotkała pani takie osoby, które w ten sposób patrzyły na swoją chorobę? Które były wdzięczne, że mogą się przygotować do śmierci? Szczerze mówiąc nie. Ten czas oczekiwania na odejście osoby śmiertelnie chorej jest przede wszystkim cenny dla jej bliskich. Przypominam sobie opowieści osób osieroconych, które złożyły się na książkę na ten temat. Dla nich dar czasu był bardzo istotny. Mogły naprawić swoje błędy w stosunku do umierających osób, którym wyrządziły krzywdy, mogły wyprostować pewne sprawy, wyjaśnić niedopowiedzenia. Łatwiej im się wtedy pogodzić z tym, że odchodzi bliska osoba. Czy zatem powolne umieranie, jakim jest śmiertelna choroba nowotworowa, daje jakieś korzyści, jak sugerował brytyjski naukowiec? Niedawno zapytałam grupę osób w zawansowanym stadium szpiczaka, w której to chorobie prognozy są bardzo złe, jakie widzą pozytywy swojego stanu. Na 50 osób dwie przyznały, że nie widzą w ogóle dobrych stron tej sytuacji. Ale większość zauważyła, że o wiele bardziej docenia swoją rodzinę, bliskie z nią relacje, że to stało się dla nich nową wartością. Jedna z osób napisała, że cieszy się, bo dzięki chorobie zobaczyła, jak bardzo bliscy ją kochają i jak ważne są pogłębione relacje. Ten wątek zresztą się powtarzał. Drugą rzeczą było to, że chorzy dostrzegli, co jest naprawdę ważne w życiu i zaczęli doceniać sprawy codzienne, czas teraźniejszy, piękno świata. A nauczyła ich tego ciężka choroba, która przewartościowała ich życie. I choć może brzmi to banalnie, bo często się o tym mówi, poczuli, że pieniądze, kariera, ciągły pośpiech i bieg to nie ma żadnej wartości. >>> Jak uchronić się przed rakiem? 10 sposobów Często na taką refleksję nie ma czasu. A przecież właśnie w ostatnich chwilach niektóre drobne momenty mogą być ważniejsze, piękniejsze niż to, co chorzy przeżyli do tej pory... Ale nie będą mogli z tego korzystać długo. Stąd to docenienie czasu teraźniejszego, czego ci, którzy biegną, nie czują. Jednak nie wszyscy pacjenci tak mają. Bo chorobie towarzyszy wiele innych odczuć, tych negatywnych także. Nie u wszystkich dochodzi do tego przewartościowania. Są chorzy, który do końca są zgorzkniali, chciałoby się im wręcz powiedzieć: „Ciesz się tym czasem, który ci pozostał”. Ale oni nie potrafią tego zrobić. A spotkała pani osoby, które naprawdę pogodziły się z tym, że odchodzą? Nigdy nie odważyłam się tak postawić pytania chorym, którym zostały już tylko dni czy tygodnie życia. Choć z taką grupą miałam najczęściej do czynienia, to nie dociekałam, czy ich stan jest dla nich czymś pozytywnym. Ale mogę powiedzieć, co sama zaobserwowałam. Postawy wobec tej sytuacji były bardzo różne. Wiele osób do końca nie jest pogodzonych z chorobą i tym, co ma nadejść. Są zbuntowane. Mają o wiele rzeczy pretensje, żal. Są zdenerwowane i jest w nich gniew. Są pacjenci, którzy wypierają chorobę, mówiąc, że jeszcze wszystko będzie dobrze. Wówczas nie da się nawet z nimi porozmawiać na tematy ostateczne. Jest też grupa chorych spokojnych. Którzy zaakceptowali swój stan? Nie. Takich, którzy się poddali. A tego nie należy mylić z akceptacją. To dwie różne rzeczy. To osoby zrezygnowane, które najpierw się martwiły, walczyły, a potem uznały, że trudno, zostałem pokonany i nie ma na to rady. Taka postawa jest dość częsta. Ale są też ci, którzy się w jakimś sensie pogodzili i przygotowali na to, co się stanie. Chorzy mi mówili: „Miałem piękne życie, a każdy musi kiedyś odejść. Naszedł teraz mój czas”. I rzeczywiście jest tak, że łatwiej godzili się z odejściem ci, którzy mieli poczucie spełnionego życia. To, co miało nadejść, stanowiło klamrę. Dużo jest takich osób? Więcej jest tych zrezygnowanych. Pogodzenie dotyczy raczej osób starszych – czy raczej dojrzałych – z utrwalonym systemem wartości, którzy wiedzieli, co zrobić ze swoim życiem. Richard Smith pisze, że dzięki długo trwającej chorobie: „Możesz się pożegnać, pozostawić ostatnie wiadomości, odwiedzić wyjątkowe miejsca, słuchać ulubionych utworów muzycznych, przeczytać ukochanej wiersz i przygotować się do śmierci według swoich przekonań. To jest romantyczna wizja umierania, ale osiągalna w połączeniu zmiłością, morfiną i whisky”. Jest taki piękny film „Choć goni nas czas” z Jackiem Nicholsonem i Morganem Freemanem. O dwójce umierających ludzi, którzy spotykają się w szpitalu i choć są z zupełnie innych światów, decydują, że chcą dobrze spędzić te ostatnie chwile. To jednak nie jest częsta postawa. Choć raz miałam taką pacjentkę, sędzinę chorą na raka płuc. Wiedziała, że dla niej nie ma już szans i że to koniec. Powiedziała mi: „Wie pani, pojadę do Hiszpanii, wina popiję, cykad posłucham i palić będę tyle, ile mi się żywnie podoba”. I zrobiła to. Miała z tego satysfakcję? Miała. Czasem zdarzają się osoby, które mówią, że zrobią coś dobrego dla siebie. Miałam pacjentkę, która bardzo lubiła podróże. Spotykałam się z nią wiele razy, jako psychoonkolog. Ja też lubię podróże, więc znalazłyśmy wspólny temat. Jak tylko przychodziłam, to ona robiła mi seanse ze swoich różnych wyjazdów, pokazywała zdjęcia, pamiątki z Grecji, z Chorwacji. Najpierw się denerwowałam, że jak skończymy tę rozmowę, to przejście do smutnej rzeczywistości będzie trudne. Ale ona była bardzo z tego zadowolona. Mówiła mi, że dzięki temu może jeszcze raz wrócić w te miejsca, do dobrych wspomnień. To była dla niej terapia. Jest sens, by w ostatnim stadium śmiertelnej choroby walczyć do końca, prowadzić uporczywą, agresywną terapię? Tylko po to, by przedłużyć jeszcze życie o chwilę? Moim zdaniem nie ma to sensu. Kłopot w tym, że nie wiadomo, kiedy zaczyna się już ta „uporczywa terapia”. Trzeba mieć pewność, że już się nie da nic zrobić. Bo przecież raka da się wyleczyć albo przynajmniej powstrzymać chorobę na lata. To moim zdaniem miał na myśli Smith, że takie heroiczne, agresywne leczenie do samego końca, po które często sięgają młodzi onkolodzy, nie zawsze musi być na miejscu. W ostatnim stadium choroby być może nie poprawi sytuacji. A jeżeli może przedłużyć życie o kilka miesięcy? Zysk jest taki, że, owszem, chory żyje dłużej. Ale stratą jest to, że w reakcji na leczenie standard życia może się znacząco pogorszyć. Pacjent staje więc przed wyborem: czy woli żyć w miarę dobrym (jeżeli w ogóle można tak powiedzieć) komforcie, ale za to krócej. Czy zdecydować się na bardzo złe samopoczucie, ale dłuższe życie. Co wybierają pacjenci? Bardzo różnie. Naprawdę, każdy pacjent wybiera inaczej. Indywidualne jest także znoszenie tego dyskomfortu – u jednych pojawia się w trakcie leczenia wiele negatywnych objawów, inni stosunkowo dobrze je znoszą. Nie można z tego wyprowadzić jednej reguły. Jedni mówią: „Wolę żyć i bawić się dobrze, choć krótko”. Inni tak bardzo pragną tu być, że chcą to zrobić nawet kosztem ogromnego wycieńczenia organizmu. Często pojawia się argument ze strony urzędników, którzy rozdzielają pieniądze na leczenie, że wydatki rzędu setek tysięcy złotych na leczenie pacjenta w ostatnim stadium choroby, co przedłuży jego życie średnio o kilka miesięcy, można byłoby lepiej rozdysponować. Na przykład przeznaczyć je na leczenie kogoś, w kogo przypadku będzie to przynosiło bardziej wymierne efekty. Trudno temu rozumowaniu odmówić logiki. Proszę pamiętać, że inaczej widzą to zdrowe osoby, inaczej to wygląda w przypadku osób, które chcą żyć, które boją się śmierci. Dla nich ten czas, który nam, zdrowym, wydaje się krótki, jest bardzo długi. Część osób chce go za wszelką cenę wykorzystać. Mieliśmy pana profesora, który chciał przed śmiercią wypromować wszystkich swoich magistrantów i doktorantów. I zrobił to. Czasem chorzy chcą doczekać do przyjazdu syna, do urodzin wnuka czy dotrwać do świąt. Choć jest to niezrozumiałe z punktu widzenia medycznego, tak się dzieje. Udaje im się tego dokonać, choćby siłą woli. To pokazuje, jak ważne mogą być dni, tygodnie. Sama miałam takich pacjentów, którzy czekali na mnie z odejściem. Przychodziłam do hospicjum i miałam kilka zgonów tego samego dnia. Tak jakby chcieli się jeszcze pożegnać. Nie wiadomo, co może okazać się ważne dla danego chorego. Moja babcia umierała na raka i za każdym razem, kiedy wychodziła z domu, mówiła, że jest szczęśliwa, że może jeszcze raz popatrzeć na słońce. Dla niej to właśnie miało sens. Choć dla osoby zdrowej w tym, że wychodzi z domu, nie ma zazwyczaj nic nadzwyczajnego. To pokazuje, że nie możemy swoich odczuć przenosić na odczucia osób chorych. To jest naprawdę inna perspektywa. Czy pacjenci mają wpływ na podejmowane leczenie? Czy to lekarze podejmują decyzje zależnie od wskazań medycznych? Chorzy najczęściej ufają lekarzowi, który się nimi opiekuje. I zgadzają się z jego decyzjami dotyczącymi wybranej terapii, nie kwestionując jego wyborów. Zazwyczaj mu ufają jako autorytetowi. Choć miałam raz pacjentkę, która gotowa była na jeszcze jedną chemioterapię i była bardzo rozżalona, bo lekarz uznał, że choroba jest już tak zaawansowana, że kolejna chemia nie pomoże. Problem leży raczej w tym, że lekarz nie zawsze ma dla chorego tyle czasu, ile chciałby mu poświecić. Brakuje go, żeby dobrze wytłumaczyć pacjentowi, jakie są opcje, jak może wyglądać leczenie. A jeśli zdaniem lekarza uporczywe leczenie nie ma sensu, ale to chory ma podjąć decyzję, co powinien wybrać? Nie jestem onkologiem tylko lekarzem medycyny paliatywnej, na szczęście nie muszę więc takich dylematów rozstrzygać. W leczeniu paliatywnym pomagamy przejść przez te ostatnie momenty w komforcie. Oczywiście jeżeli ktoś ciężko chory na raka miał zapalenie płuc, to dawaliśmy mu antybiotyk i w ten sposób, można powiedzieć, przedłużaliśmy życie. Ale leczenia onkologicznego nie prowadziliśmy. Miałam raz chorego, którego konsultowałam jako psychoonkolog psychiatra. Pacjent odmówił leczenia kolejną radioterapią. Uznano, że nie jest to normalne zachowanie. I odesłano do mnie na rozmowę. Chory tłumaczył, że to byłaby dla niego kolejna terapia, a on jest tym zmęczony. Że okresy poprawy po radioterapii były coraz krótsze, że jest zmęczony dojeżdżaniem, staniem w kolejce, że uzyskanie dzięki temu kolejnych kilku miesięcy życia nie stanowi żadnego zysku. I ja go rozumiałam. Może gdyby był leczony na miejscu, w komfortowych warunkach, nie myślałby o tym w tych kategoriach. Rozmawiałam niedawno z francuskim onkologiem pracującym na oddziale paliatywnym, który mówił, że wśród onkologów toczy się dyskusja, czy pozwolić ludziom odchodzić, czy też dawać kolejne eksperymentalne leki. Nakłady na badania są zresztą znacznie większe niż na pomoc paliatywną. Może powinno być odwrotnie? Takie myślenie byłoby absurdalne. Co innego medycyna paliatywna, co innego szukanie nowych metod leczenia. Tę pierwszą sferę trzeba rozwijać, ale nie kosztem pieniędzy na rozwój badań na nowoczesne terapie onkologiczne. Bo dzięki nowym lekom w tej chwili choroba nowotworowa stała się przewlekła, nie jest już wyrokiem śmierci. Czas przeżycia sięga nawet 15–20 lat. Są dalej nowotwory, które pozwalają tylko na rok – dwa lata życia od postawienia diagnozy. Trzeba więc szukać dalej, by ten czas maksymalnie wydłużyć. Należy też szukać leków, które poprawią komfort życia osób chorych na raka, choćby takich, które pomogą radzić sobie w wyczerpaniem, czyli ze zwykłym zmęczeniem towarzyszącym tej chorobie. Niezależnie od tego trzeba kłaść nacisk na rozwój opieki paliatywnej. A jak ona wygląda w Polsce? Jeżeli ktoś się zdecyduje, że nie chce już walczyć, czy może umrzeć tak, jak życzyły sobie tego badane przez panią osoby – wśród bliskich, bez bólu. Cała medycyna paliatywna jest na to nastawiona. I uważam, że w Polsce jest na dobrym poziomie. Czego taki chory może oczekiwać? Może mieć opiekę domową, jeżeli istnieją warunki odpowiednie do przebywania w domu. W skład zespołu sprawującego opiekę wchodzą lekarz i pielęgniarka, którzy przychodzą do chorego kilka razy w tygodniu. Może odwiedzać go rehabilitant czy psycholog. Bywają wolontariusze, którzy pomagają w organizacji życia domowego. Z tym jest bowiem najtrudniej. Choć możemy pomóc jakiejś starszej osobie, która jest przeciążona obowiązkami, formalnie taka pomoc nie istnieje. Mimo że opieka hospicyjna domowa jest na dobrym poziomie, to oczywiście są też miejsca w Polsce, które stanowią białe plamy. Zespół może docierać do domów oddalonych najdalej do 30-40 km. Są więc małe miejscowości, wsie, gdzie tej opcji nie ma. Wtedy chory musi się zgodzić na hospicjum stacjonarne, opieke lekarza rodzinnego albo trafia na oddział medycyny paliatywnej. W takich przypadkach bywa, że chory jest daleko od domu. To prawda, bo nie ma fizycznie możliwości, żeby hospicja były w każdej miejscowości. Umieranie na nowotwór to ból. Bardzo dużo mówi się o tym, że w Polsce tego bólu się nie leczy tak jak powinno. Czy rzeczywiście? Wydaje się, że leczenie bólu jest w Polsce niedostateczne, ale nie w hospicjach. Tu jest na to kładziony duży nacisk. Ale nie wszyscy chorzy mogą i chcą być w hospicjach. Takie osoby są prowadzone przez lekarzy na oddziałach szpitalnych. Przykro mi to powiedzieć, ale nadal jest wielu lekarzy, którzy nie umieją leczyć bólu. Niby istnieją standardy, próbuje się prowadzić szkolenia, ale problem nadal istnieje. A to wydaje się kluczowe. Reżyser Krzysztof Krauze, który niedawno umarł na raka, powiedział, że cierpienie w chorobie wcale nie uszlachetnia. I miał rację. Wiele osób to podkreśla. Może i istnieją takie osoby, którym cierpienie coś daje. Ale nawet Józef Tischner, ksiądz, filozof, kiedy umierał z powodu nowotworu krtani, napisał na karteczce swoim bliskim „nie uszlachetnia”. Dlatego priorytetowym zadaniem jest zniesienie bólu czy jego znaczne złagodzenie. Kiedy mam wykłady, czasem mówię studentom: wyobraźcie sobie, że potwornie boli was głowa albo macie nieznośny ból zęba. Czy pójdziecie wtedy do kina? Nie jesteście przecież wtedy w stanie cieszyć się filmem. Najpierw należy opanować ból. A potem mówić o reszcie. Tak samo z chorymi. By mogli zrobić to, o czym mówiłyśmy, czyli cieszyć się ostatnimi dniami i przygotować się do śmierci, muszą mieć zapewnione odpowiednie do tego warunki. Co innego medycyna paliatywna, co innego szukanie nowych metod leczenia. Tę pierwszą trzeba rozwijać, ale nie kosztem pieniędzy na rozwój badań na nowoczesne terapie onkologiczne. Bo dzięki nowym lekom w tej chwili choroba nowotworowa stała się przewlekła, nie jest już wyrokiem śmierci *Krystyna de Walden-Gałuszko, prezes Polskiego Towarzystwa Psychoonkologicznego. Były konsultant krajowy w dziedzinie medycyny paliatywnej. Z wykształcenia psychiatra, aktywnie działa jako psychoonkolog w wojewódzkim centrum onkologicznym w Gdańsku. Współzałożycielka infolinii onkologicznej. Od 1 października 2013 r. kierownik Katedry Psychiatrii na Wydziale Nauk Medycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki. polecamy
YHq6. w7ugvu26y3.pages.dev/16w7ugvu26y3.pages.dev/341w7ugvu26y3.pages.dev/206w7ugvu26y3.pages.dev/227w7ugvu26y3.pages.dev/286w7ugvu26y3.pages.dev/202w7ugvu26y3.pages.dev/175
umieranie na raka forum