Ciepłe dni zawsze wymuszają na mnie sięgnięcie po lekturę lekką i mniej angażującą niż czytane przeze mnie kryminały czy thrillery. Wówczas wybieram powieści obyczajowe i liczę, że będą one miały w sobie również nutkę komedii. Stawiając na "Szanowny Panie..." nie wiedziałam czego mogę się spodziewać a jednak ostatecznie lektura miło mnie zaskoczyła. Sięgamy po tematykę dość znaną: młoda bohaterka wkracza w wielkie życie pełna niespełnionych marzeń i ambicji. Liczy na łut szczęścia, który pozwoli jej wybić się z tłumu oraz osiągnąć to co wszystkim się nie udało. Niestety nie jest łatwo, ale na szczęście autorka serwuje nam opowieść w lekkim, zabawną oraz przewrotną, więc pozytywnych emocji wcale nie brakuje. Poznajemy Laurę Colett, naiwną i prostolinijną bohaterkę, która ma dwa życiowe cele: zakochać się oraz napisać powieść. Wydawałoby się, że ich realizacja okaże się banalna, ale nie od dziś wiadomo, że los bywa przewrotny. Dużo więc pojawia się niepowodzeń, dużo rzucania przeszkód pod nogi, ale Laura się nie poddaje, bo ma silny charakter i doskonale wie czego od życia oczekuje. Postanawia również podzielić się z tymi, którzy niekoniecznie życzą jej dobrze, tym co o nich myśli, więc niektóre jej zachowania budzą naprawdę solidną dawkę pobłażliwego śmiechu. Szczerze mówiąc nie polubiłam szczególnie Laury, ale jednocześnie ciekawiły mnie jej przygody. Nie utożsamiłam się z bohaterką, bo nie postępowałabym tak jak ona, ale jej kreacja i tak okazała się sympatyczna dla oka i pozwoliła zatopić się w prostej, niezobowiązującej lekturze. Sporo było śmiechu, zdarzyło mi się czasami wywrócić oczami, ale przede wszystkim byłam ciekawa jak Laura poradzi sobie z miłosnym wyzwaniem i czy faktycznie przy swoim dość marnym talencie poradzi sobie z pisarską karierą. "Szanowny Panie..." to idealna lektura na leniwe popołudnie, kiedy szukamy czegoś lekkiego, niezobowiązującego i jedynie pozwalającego oderwać na chwilę myśli. Książka prosta, ale nie pozbawiona hartu ducha w postaci głównej bohaterki. Można się podczas czytania pośmiać, zrelaksować i spojrzeć na życie z dystansem charakterystycznym dla głównej bohaterki. (, Każda z nas chciałaby być piękna i bogata, każda chciałaby spotkać swojego księcia na białym koniu. Z upływem lat zaczynamy jednak rozumieć, że książę bardzo często bywa zwyczajnym łamagą, a nam urody od czekania nie przybędzie. Co najwyżej możemy zyskać kilka dodatkowych kilogramów, a te nie zawsze nam sprzyjają. Przestajemy też uzależniać bogactwo od czynników zewnętrznych i jeżeli faktycznie chcemy być osobami majętnymi, to zdajemy sobie sprawę z tego, że po prostu musimy wziąć się do pracy. No, prawie wszystkie zdajemy sobie z tego sprawę, bowiem wśród nas są jednostki, które wciąż wierzą zarówno w księcia (który oczywiście musi być brunetem), jak i w swój wielki sukces, który spłynie. Tyle tylko, że nic w tym kierunku nie robią, bo grafomańskich wyczynów do pracy zaliczyć z pewnością nie można. Laura jednak, z determinacją oscylującą pomiędzy geniuszem a głupotą, wciąż wierzy w to, że pisane przez nią romanse odniosą sukces, że otrzyma pracę w redakcji jakiegoś magazynu oraz zacznie wydawać książki. Niestety kolejne redakcje odrzucają jej kandydaturę, a także przykłady tekstów, nawet niekiedy nie siląc się na komentarz. To nie zniechęca jednak Laury, chociaż cierpliwość zaczyna tracić zarówno ojciec, jak i współlokatorka. Laura z uporem tkwi na obranej przez siebie ścieżce, choć jeden z redaktorów, niejaki Michał Żubrowicz, dobitnie (łagodnie mówiąc – nieprzychylnie) wyraził się o jej twórczości, odmawiając współpracy. Odmowa to jedno, ale na krytykę i nazywanie swoich opowiadań infantylnymi, pozwolić nie może. Postanawia zatem wybrać się do owego redaktora, niestety zanim jeszcze ma szansę się z nim spotka, zdoła… rozkwasić nos jego sekretarce. Paradoksalnie, ten wypadek staje się wstępem do dość oryginalnej znajomości. Co więcej, okazuje się, że ostatecznie Żubrowicz pokazuje jej teksty swojej znajomej, zaś Laura dostaje swoją upragnioną rubrykę w redakcji „Romansu na każdy dzień”. A to tylko wycinek z codziennego życia Laury, na które składają się między innymi randki ze świrami wyławiającymi wianki z wody… Jak potoczą się te znajomości Laury? Czy ma szansę na spektakularną karierę? Jak idzie jej pisanie? To tylko kilka z pytań, które zadajemy sobie w trakcie lektury powieści pt. „Szanowny Panie…”. Klaudia Paź, w opublikowanej nakładem Wydawnictwa HarperCollins książce, przedstawia nam świat dość mocno oryginalnej kobiety o wielkich marzeniach. To, czy zakrawają one o głupotę, czy są wynikiem niedojrzałości bohaterki, jest sprawą wtórną, bowiem ostatecznie okazuje się, że warto jednak te cele mieć, nawet jeśli wydają się one mało realne. Powieść będąca komedią romantyczną, z bohaterką tak bardzo w stylu Bridget Jones, uwiedzie wszystkich, lubiących lekturę lekką, ale nie infantylną. To również powieść motywacyjna dla tych wszystkich, którzy nie wierzą, że ich życie się może nagle odmienić, że za rogiem czeka niespodzianka (chociażby w postaci przystojnego bruneta albo dobrej kawy). (Qultura słowa, Laura od dziecka marzy, by zostać poczytną pisarką, a także o spotkaniu wielkiej miłości. Nikt w nią nie wierzy, ani przyjaciółka, ani rodzice. Ona jednak ma jeden obrazek w głowie, który nie pozwala jej przestać walczyć o marzenia: jest sławną pisarką, a na jej wieczór autorki przyszły tłumy, a za jej plecami stoi brunet wpatrzony w nią. Laura nie wie jeszcze czy najpierw zacząć od szukania bruneta, czy pisania książki, ale wie jedno - że na pewno jej się uda. Laura w poszukiwaniu pracy wysyła próbki swojej twórczości do różnych gazet. Tak nawiązuje się jej e-korepsondencja, a następnie znajomość, z Michałem Żubrowiczem, redaktorem naczelnym. W jej życiu pojawia się także inny mężczyzna, który łowi jej wianek z wody. Przez splot różnych wydarzeń z żadnym nie ma okazji się spotkać, a właśnie dostała zaproszenie na ślub byłego narzeczonego... Musicie przyznać, że jej życie pełne jest niespodzianek. Szanowny Panie... to książka lekka, pełna chumoru, idealna na letnie popołudnie, ale nie jest też pozbawiona wad. Głównym jej mankamentem jest postać bohaterki. Laura była infantylna, głupia, dziecinna, lekkomyślna, kapryśna, zarozumiała i miała poglądy jak poprzednie pokolenie kobiet. Ciągle upierała się przy tym, że Michał powinien publikować jej felietony w swojej gazecie, chociaż jego gazeta obracała się wokół zupełnie innej tematyki. W odpowiedzi na to obrażała się, a nawet robiła awantury. Najbardziej jednak zdenerwowało mnie, kiedy wypominała swojej przyjaciółce cellulit, ale kiedy ta znalała już chłopaka, to namawiała ją na lody mówiąc, że teraz to już może, bo kogoś ma. Przed każdą randką też chodziła do salonu, żeby wyglądać jak najbardziej zjawiskowo. Ja rozumiem, że zawsze chcemy wypaść dobrze i się podobać, ale tutaj takie specjalne szykowanie się dla faceta, żeby aż tak się spodobać, było dla mnie jednak trochę odpychające - jakby kobieta nie mogła zaimponować niczym innym jak tylko wyglądem. Co do Michała, to powiedziałabym, że facet złoto - inteligenty, przystojny i z klasą. Aż się dziwiłam, że z tą babą wytrzymał. Bardzo go polubiłam i żałowałam jak zniknął w pewnym monecie z powieści. Najbardziej polubiłam jego tajemniczą postać na początku, zanim pojawił się fizycznie w życiu Laury, a jedynie pisał wiadomości. Strasznie mnie wtedy sobą zaciekawił i aż sama miałam ochotę go poznać. To był chyba najciekawszy element tej książki, która swoją drogą podobała mi się i żałuję jedynie, że Laura nie okazała się lepszą bohaterką, bo wtedy ta historia byłaby jeszcze przyjemniejsza w odbiorze. (Królewskie Recenzje, Laura, na pozór naiwna i infantylna, ma dwa wielkie marzenia: zostać poczytną pisarką i spotkać miłość życia. Swoje myśli i szeroko zakrojone plany powierza pamiętnikowi, dzięki któremu czytelnik zagłębia się w jej historię – grafomanki, która głęboko wierzy w swój talent i tą wiarą przenosi góry. „Przyjdzie dzień, gdy stanę w blasku chwały, a oni wszyscy, którzy mają mnie teraz za nic, staną w kolejce po autograf. Ach, marzę, marzę o tym dniu. Pławię się w jego rozkosznym zapachu, smaku, w atmosferze splendoru. I gdy tak zamykam oczy, widzę jeszcze kogoś. Stoi za mną, gdy rozdaję autografy. Wysoki brunet, przystojny, wpatrzony we mnie. Tak... Czekam niecierpliwie na ten dzień. Muszę zrobić jakiś plan. Czy powinnam zacząć od szukania bruneta, czy od wydania mojej książki? Może książka najpierw, albo zobaczę, jak to się ułoży. Jedno jest pewne: uda się”. Ta pozycja jest świetna jeśli chcecie sobie poprawić humor. Sporo tutaj zabawnych wątków, zabawne dialogi, przy tej książce nie uda się nie uśmiechnąć. Zabawia, relaksuje i umila czas. Przeurocza, różnorodni bohaterowie, fabuła mało oryginalna, ale nadrabia humorem, ciekawymi bohaterami. Z przyjemnością śledziłam dalsze losy Laury, która mnie po prostu ubawiła. Typowa komedia romantyczna, która z pewnnością wzrusza, spowoduje wybuchy śmiechu i sprawia, że czas nam szybko ucieka przy tej lekturze. Myślę, że warto zwrócić uwagę na tę powieść, bo zdecydowanie jest o niej za cicho. ( Lekka, dająca odprężenie opowieść o młodej kobiecie, Laurze, odrobinę szalonej, nieco może infantylnej. Laura ma dwa marzenia, chce znaleźć mężczyznę swojego życia i zostać poczytną pisarką. Wiele, za dużo, a może wręcz przeciwnie. W każdym bądż razie nic nie jest łatwe gdy los rzuca kłody pod nogi. Laura jest w trakcie pisania powieści miłosnej. Sporo, ba większość przedstawionych w niej sytuacji, problemów pochodzi z jej własnego życia. A ma o czym pisać, oj ma. Pozostała część książki to jej marzenia, plany jak powinna wielka miłość wyglądać. Efekt końcowy jest hmmm... co najmniej dziwny. Sama bohaterka, no cóż... Laura, w której cechach odnajdzie się wiele czytelniczek, jest trochę zwariowana, odrobinę infantylna, z pewnością bezczelna i uparcie prąca do przodu. Nietaktowna, bezrefleksyjna, chociaż niektórzy mogliby ją określić jako szczerą i wiedzącą czego chce. Nie ukrywam, mnie takie osoby męczą, nie lubię ich i nie polubiłam zbytnio Laury. Bardzo mi daleko do cech Laury. Może dlatego ta postać nie przypadła mi do gustu. I tej jej infantylne dialogi, rozważania... (...) Co mam zrobić? Przecież to cudowne co on zrobił, ale i przerażające! Nie wiem, jak się zachować, ale mój mózg wysyła mi tylko jedną odpowiedź. Bez chwili zastanowienia, rzucam się na niego, krzycząc… W jej życiu pełno gaf, absurdalnych sytuacji, które relaksują czytelnika, można się z nich pośmiać. Lektura odpręża mimo, iż postaci się nie lubi, ja nie polubiłam, ale w sieci pełno chwalebnych postów o Laurze. No cóż, o gustach się ponoć nie dyskutuje. Sama książka napisana w formie pamiętnika, w którym śledzi się dzień po dniu perypetie i wynurzenia Laury. I tu spory plus. W przeciwieństwie do głównej bohaterki inne postaci są naprawdę ok. Tacy zwykli ludzie, z którymi wiele osób się utożsami. Trochę szokuje ich zestawienie z infantylną, bezczelną oraz mocno irytująca Laurą. Nie wiem, czy zabieg był zamierzony. Wyszedł ciekawie. Książka ciekawa, choć do dobrej literatury zapadającej w pamięć sporo jej brakuje. Trochę śmiechu, kuriozalnych sytuacji, odrobina refleksji i chwila zastanowienia...jak ja bym w danej sytuacji postąpiła. Nie jest to literatura najwyższych lotów, ale nie jest to też zła książka. Ot lekkie, relaksujące czytadło z bohaterką, która bardzo nieprzypadła mi do gustu. Ponownie do tej książki nie wrócę, ale nie żałuję, że ją przeczytałam. (Katarzyna Maciejewska, Lubię czytać debiuty. Ostatnio mogłam zapoznać się chociażby z “Za kurtyną: Apogeum” Laury Savage, a jakiś czas temu dostałam propozycję zrecenzowania pierwszej powieści Klaudii Paź pt.: “Szanowny Panie”. Główną jej bohaterką jest Laura, posiadająca dwa marzenia: chciałaby znaleźć miłość życia, a także zostać pisarką. Swoje myśli i emocje przelewa na kartki pamiętnika, z których czytelnik może odtworzyć całą jej drogę ku spełnieniu swoich pragnień. Niestety między mną a Laurą nie zaiskrzyło. Na początku ją lubiłam, jednak jej zachowanie (np. narzucanie terminu spotkania autorskiego, czy też odpowiedź do redaktora, który odrzucił jej ofertę współpracy) spowodowało, że przestawałam czuć do niej sympatię, chociaż muszę przyznać, że scena z kawą podbiła moje serce i nawet się przy niej uśmiechnęłam. Dawno nie czytałam niczego, co zostało napisane w formie dziennika, tak więc była to dla mnie naprawdę miła odmiana. Cała powieść jest na swój sposób bardzo urocza i szybko się ją pochłania. Jeżeli więc lubicie lekkie książki obyczajowe, to zachęcam do samodzielnego wyrobienia sobie zdania o tej pozycji. Będę czekać na kolejne powieści autorki żeby przekonać się, czy i jak zmieniło się jej pióro. (AMN, Laura ma tylko dwa marzenia i śmiało dąży do ich zrealizowania. Pragnie znaleźć miłość swojego życia i zostać sławną pisarką. No cóż, na razie nic jej z tego nie wychodzi. Na horyzoncie nie widać żadnego mężczyzny, a kolejne redakcje odmawiają przyjęcia jej do pracy. Jednak ona nie zamierza się poddawać, nawet kiedy pewien pan w bardzo niemiły sposób odmawia jej przyjęcia do pracy. Wręcz przeciwnie, zamierza mu odpisać w takim samym stylu, a w wolnym czasie (którego wcale jej nie brakuje) pisać dalej swoją własną książkę. Nadchodzi dzień, w którym udaje jej się znaleźć prace, która jest po części spełnieniem jej marzeń. Na dodatek na horyzoncie pojawia się ciekawy mężczyzna i to nie jeden. Czy Laura spełni swoje marzenia? Czy odnajdzie miłość? Czy zostanie pisarką? Książka, której nie da się przeczytać, zachowując powagę. Było w niej tyle śmiesznych momentów, że odradzam czytanie w nocy, kiedy inni śpią, wybuchów śmiechu po prostu nie dało się powstrzymać. To historia o spełnianiu marzeń, o miłości. Czyta się ją dość szybko, z ciekawością śledząc losy Laury. Bardzo spodobało mi się to, że poznajemy historię, Laury, a także czytamy fragmenty jej książki, które są na tyle długie, że bez problemu wiemy o co, w niej chodzi. Główną bohaterką jest kobieta z dość specyficznym podejściem do życia i muszę przyznać, że mnie się ono podobało. Laura nie poddaje się, pomimo niejednej porażki, próbuje dalej i to z podniesioną głową. „Szanowny Panie...” to książka, która znacząco poprawia humor. Mnie się podobała i z przyjemnością polecam. Recenzja pojawiła się również na moim blogu - Mama, żona - KOBIETA (Mama, żona - KOBIETA, ( Lubię zapoznawać się z lekkimi pozycjami i z tego też powodu postanowiłam skusić się na tę lekturę. Jeżeli prezentujemy ją jako pozycję w ramach relaksu to w tej roli sprawdzi się doskonale. Nie jest ona za mądra, jednak nie o to w tym chodzi. ,,Szanowny Panie..." to utwór dość przewidywalny, jednak z drugiej strony bardzo wciągnęłam się w tę historię. Nie dość, że jest to dość obszerna pozycja dla miłośników takich książek to bardzo szybko udało mi się z nią zapoznać. Lekkie lektury zachęcają do sięgnięcia po inne tytuły, które pozwalają odpocząć po ciężkim dniu. Główną bohaterką jest kobieta, która początkowo nie pracuje, bierze w tajemnicy pieniądze od matki, mieszka z przyjaciółką i marzy o zostaniu pisarką. Podczas tworzenia zakłada swoją opaskę natchnienia i pisze powieść. Ma już zaplanowaną dokładną datę wieczoru autorskiego, a nie ma jeszcze wydanej książki. Po wysłaniu oferty redaktor odpisał, że jej pozycja jest infantylna i w ten sposób postanowili ze sobą korespondować z tytułowymi zwrotami. Czy po początkowym spięciu uda im się nawiązać nić porozumienia? Lektura nie wnosi nic do życia oprócz sporej dawki humoru, której każdy z nas potrzebuje. Miło spędziłam czas z tą pozycją i nie żałuję, że postanowiłam skusić się na ten tytuł. W związku z tym uważam, że jest to idealna propozycja dla osób, które lubią zaczytać się w takiej lekkiej powieści obyczajowej. Od początku wiadomo w jaki sposób się skończy jednak z ciekawością śledziłam dalsze perypetie głównych bohaterów, w tym pisarki Laury i redaktora Michała. (Paulina,
Stąd już chyba prosta droga do odgadnięcia wzoru opisującego średnią harmoniczną liczb dodatnich a, b. Jest nią liczba (*) 1 1 a + 1 b 2. Nie wygląda ono najlepiej. Po dokonaniu uproszczeń możemy otrzymać wzór postaci 2 a b a + b. Nie mówi on jednak zbyt wiele o naturze średniej harmonicznej. Można bowiem na podstawie wzoru
Jest to imię pochodzenia łacińskiego, od pospolitego słowa felicitas, -atis 'urodzaj, szczęśliwość, błogosławieństwo'. Obok imienia Felicyta (Felicita) 'uosobienie szczęścia, szczęśliwość' w użyciu było też imię zdrobniałe Felicula. W Polsce imię to jest bardzo rzadkie; pojawiło się najpewniej pod wpływem francuskim lub włoskim. Odpowiedniki obcojęz.: łac. Felicitas, Felicita, ang. Felicity, Fee, fr. Félicité, niem. Felicitas, Felizitas, Zita, wł. Felicita, hiszp. Felicidad, ros. Felicata. Święte, które pod tym imieniem pojawiają się raz po raz na kartach martyrologiów, nierzadko są postaciami ledwo dostrzegalnymi; zdarza się tu także spotkać ze zjawiskiem, o którym pisaliśmy już przy innej okazji, mianowicie z powtórzeniem imienia pod inną datą i z inną lokalizacją kultu. Spośród świętych tego imienia dwie zasługują na baczniejszą uwagę: męczennica kartagińska, otoczona żywą czcią, oraz Felicyta rzymska, której postać opleciona jest legendami. Felicyta i Perpetua, męczennice kartagińskie. Na początku roku 203 w starożytnym Thuburbo Minus, mieście położonym około 30 km od Kartaginy (dziś Teburbo w Tunisie), ujęto pięć osób oskarżonych o to, że przekroczyły zakazy Septyma Sewera dotyczące propagandy religijnej. Wybijała się spośród aresztowanych dwudziestokilkuletnia kobieta, która należała do jednej z najprzedniejszych rodzin miasta. Zwała się Vibia Perpetua i była już mężatką oraz matką małego dziecka, które jeszcze karmiła. Jej zaś matka była na wpół chrześcijanką, natomiast ojciec zatwardziałym poganinem. Razem z Perpetuą ujęto dwóch młodych ludzi stanu wolnego oraz dwoje niewolników: Rewokata i Felicytę. Ci ostatni byli może małżeństwem. Wszyscy w chwili aresztowania byli katechumenami, ale wkrótce poprosili o chrzest i otrzymali go. Doszedł jeszcze szósty chrześcijanin Satur, który, zdaje się, był ich katechistą. Wszystkich sześciu sprowadzono do Kartaginy, gdzie mieli stanąć przed trybunałem prokonsula. Tymczasem miejscowi chrześcijanie robili, co mogli, by im pomóc i pocieszyć. Co dzień przynoszono też do więzienia dziecko Perpetuy, by je mogła nakarmić własną piersią. Odwiedził ją stary ojciec, chcąc ją nakłonić do apostazji. W końcu odbył się proces i wyrokiem prokuratora Hilariona skazani zostali na wydanie dzikim zwierzętom. Na arenę wyszli odważnie, ale zwierzęta nie okazały się zbyt drapieżne. Męki zaczętej przez nie dokończyć musieli gladiatorzy. Nastąpiło to w dniu 7 marca 203 r. Imiona męczenników pod tą właśnie datą wpisano do prastarych kalendarzy, kartagińskiego i rzymskiego. Perpetua i Felicyta dostały się ponadto do kanonu mszy św. Nad ich grobowcem wybudowano dużą bazylikę. Posiadamy też trzy mowy Augustyna wygłoszone w dniu ich święta. Znacznie później ośrodkiem tego żywego kultu stały się francuskie opactwa Dévre-en-Berry i Beaulieu, które szczyciły się relikwiami świętych. Felicyta, męczennica rzymska. Wspomina się ją w martyrologiach w dniu 23 listopada razem z jej siedmioma synami. Ta zamożna wdowa miała być w czasach cesarza Antonina wezwana przez prefekta miasta do złożenia ofiary bogom pogańskim. Gdy odmówiła, to samo wezwanie powtórzono jej synom. Następnie wszystkich po kolei w rozmaity sposób umęczono. Na samym końcu śmiercią męczeńską zginęła matka. Taka jest w skrócie treść legendarnej Passio, zachowanej w dwóch redakcjach, a znanej już w V wieku. Do niej to nawiązał później św. Grzegorz Wielki. Dużą popularnością cieszyła się jeszcze w czasach nowożytnych, o czym na naszym terenie świadczy utwór sceniczny znanego leksykografa, Grzegorza Knapskiego. Ale jak to wykazano, legenda ta niewiele ma wspólnego z historią. Historycznymi są wyłącznie imiona męczenników, które zachowały się w tzw. Depositio martyrum. Nic nie wskazuje na to, żeby byli braćmi i synami Felicyty. Nie jest też rzeczą prawdopodobną, by zginęli w tym czasie, który podaje nasza legenda, i by pochowano ich w rozmaitych miejscach. Czy legenda nie przypomina zresztą opowiadania z siódmego rozdziału Drugiej Księgi Machabejskiej- rOgDdTK.